Jak na człowieka który nosa ze swojej dziupli
przez 33 lata zbyt chętnie nie wyściubiał, to cakiem nieźle sobie poczyniałam.
Były Czechy, Słowacja, Anglia, a na koniec Austria :)
I choć nic nie przebije Anglii, to sylwestrowa wycieczka objazdowa do Wiednia
mimo ze miała być Praga, była nadzwyczaj udana :)
Najpierw coś dobrego, Apfelstrudel, ktory odkad pamietam, kojarzył mi się z Austrią. Na Kahlenbergu.
Niestety wybitna mgła uniemożliwiła skorzystanie z punktu widokowego.
Ale gorąca kawa po wiedeńsku i szarlotka z pieca wynagrodziły tą niedogodność ;>
Sam Wiedeń, mimo że piękny architektonicznie, bardzo mnie przytłoczył.
Ten przepych, złoto, rzeźby, pomniki, niezliczone zabytki, muzea, ogrody wycięte pod linijkę
nie są w moim stylu. Ani Nowoczesny, ani ten historyczny :)
Katedra Św. Szczepana, zawsze chciałam ją zobaczyć :)
Belweder i wreszcie świeciło słońce.
Hundertwasserhaus i zwariowana galeria w środku, pogubiłam się ;)
Lwy mi się podobały.
Natomiast bardzo podobało mi się miasteczko obok,
małe kamieniczki, winnice, gospody,
piwniczki w usypanych górkach wyglądające jak małe domki krasnali,
same góry (początek albo koniec Alp), roślinność na dachach domów etc.
małe kamieniczki, winnice, gospody,
piwniczki w usypanych górkach wyglądające jak małe domki krasnali,
same góry (początek albo koniec Alp), roślinność na dachach domów etc.
Szkoda że nie miałam czasu robić zdjęć :(
Wiedeń zawsze będzie kojarzył mi się ze zlotą klatka,
jak pałac Schönbrunn i małżeństwo z Franciszkiem Józefem dla Sisi.
Czuję ze znów się spotkamy, nie widziałam jeszcze tych pięknych wymuskanych ogrodów,
w pełnym rozkwicie i nie posmakowałam torciku Sachera :)